Image

 Anna Janowiak-Markiewicz

Ufamy, że zaskoczyliśmy Cię tym, że taki obraz znajduje się na głównej stronie wydarzenia "Jezus na stadionie Legii". Mamy tym samym nadzieję, że wzbudziliśmy Twoją ciekawość co do tegorocznego spotkania!

Przedstawienie horyzontalne 180/120 cm. Jest to scena ukazująca różne rodzaje ludzkiego bólu i uwikłania w cierpienie. Na pierwszym planie po prawo widzimy chłopaka w kapturze, który siedząc na ziemie przygotowuje sobie porcję narkotyku, w dłoniach ma łyżkę i strzykawkę, nie widzimy jego twarzy. Jest tak blisko nas, że nieomal wychodzi z kompozycji obrazu i kolanem haczy wzrok odbiorcy. Jest tak blisko nas, jednak nadal nie widzimy kim jest, rozpoznajemy sylwetkę, ale pozostajemy obojętni na to, kim naprawdę jest ten chłopak.

Tuż obok znajduje się grupa samotnej matki z trójką dzieci. Zależało mi na tym, żeby pokazać zniewolenie multimediami. Jak w ich oczach namalować malignę? Jak odcięcie od rzeczywistości? Jak brak obowiązków, niedostrzeganie potencjału, jaki niesie młodzieńczy wiek? Jak miałam pokazać samotność ich matki, która po wielu próbach przebudzenia w dzieciach szczerej, jowialnej radości dała za wygraną i teraz już jest jej wszystko jedno? Łzy już nie płyną, jest za to zrezygnowanie i tylko ten papierosek smakuje, jak trzeba. Najmniejsze patrzy na nas i prosi o chwilę uwagi, bo mama je co prawda trzyma na kolanach, ale myślami jest tak daleko, że dziecko musi żebrać o miłość. O czym marzy nastolatka, która upuściła tablet? Myślę, że znudził jej się ten model, chociaż matka ciężko pracowała na choć ten nie najnowszy. Nie jest jeszcze tak źle, bo na kolanach jej brat ma miejsce by oprzeć głowę. Dzieciak nie widzi nic poza światłem z wirtualnego świata. Kiedyś czas dzieciństwa był magicznym okresem doświadczenia i odkrywania własnych dróg, teraz tylko absorpcja treści tendencyjnie ułożonych przez tych, którzy na formowaniu dzieciaków zbiją kiedyś wielki biznes.

W prawym rogu nieco wyżej postaci narkomana wyłania się postać mężczyzny, który bez opamiętania opycha się soczystą kanapką, pewnie już kolejną. Wyobrażam sobie, jak mlaszcze i ociera dłonią tłuściutkie sosy spływające na jego koszulę. Dźwięk tego zajadania przykuwa uwagę starszego mężczyzny, bezdomnego, który o ciepłym jedzeniu marzy już od kilku dni. Odziany w wiele ubrań, na cebulkę, koi uczucie nieprzytulenia, głodu bezdomności. U jego stóp walają się poste butelki, w ręku ma tylko kubek z sieciowi, być może z kawą podarowaną przez jakiegoś przechodnia który chciał zabić swoje wyrzuty sumienia i oddał mu swoją nadpitą kawę. Cały jego majątek znajduje się w dwóch jasnych reklamówkach, które piętrzą się za mamą z dziećmi i uzależnionym od narkotyków. Jeszcze wyżej znajduje się scena, w której widzimy mężczyznę z dwoma kobietami pracującymi na ulicy. Jedna pogodziła się ze swoim losem, tak wybrała świadomie, ale druga, do której przymila się facet, jest ciężarna, ona nie chce tak pracować, ale sytuacja ją zmusiła i chociaż nie widzi innego rozwiązania, to jednak ma w sobie wewnętrzny opór i bunt. Za słaby jednak w obliczu takiego molestowania. Myślę, że niestety zaraz wstanie i z nim pójdzie. Pewnie będzie tak pracować do chwili narodzin jej dziecka, bo ojciec nieznany, nie pomoże w zakupie pieluszek, a za coś trzeba żyć. Zostaje więc perspektywa ulicy.

Pan Bóg nigdy nie potępia człowieka, nawet za jego złe wybory. Każdego ukochał tą samą miłością i każdemu rozdaje te same dary Ducha Świętego. Od nas tylko zależy, jak je wykorzystamy. Tę prawdę chciałam pokazać nieco wyżej. Tu siostra zakonna, pełna entuzjazmu, i prostytutka karmią ziarenkami gołąbka. Robią to samo, niby lustrzane odbicie konsekrowanej i pogubionej. Każda z nich wybrała inne życie, ale łaska Boża i dary Ducha Świętego są przewidziane w Bożej mądrości dla każdego jednakowo. Tu widzę nadzieję, że zawsze, póki żyjemy, jest czas na naprawę swoich wyborów. Pan Bóg jest cierpliwy. Ich ręce niemal się spotykają w geście wzajemnej akceptacji, nikt nikogo na siłę nie nawraca, ale widzi człowieka w tej drugiej osobie, nawet jeśli nie rozumie totalnie jego powołania.

Przenosimy się na lewą stronę obrazu. Na pierwszym planie widać kobietę i mężczyznę. Ona w bolesnym skuleniu zasłania się przed ludźmi. Nie chce pokazać twarzy, wstydzi się i zamyka w sobie. Ubrałam ją w żółtą sukienkę, gdyż kolor ten symbolizuje zazdrość, zdradę i chciwość. Często Judasza przedstawiano również z tą barwą. Ręce dziewczyny są spętane niby liną, takie wewnętrzne uwięzienie. Kiedy przyjrzymy się bliżej, widzimy, że jej ręce oplata wąż, a nie lina. Złowieszczo wysuwa krwawy język. Jego podszepty w przeszłości musiały być bardzo sugestywne, skoro kobieta teraz wylewa tyle łez. Kapią one do wiadra, w którym pływają jabłka. Woda przelewa się i cieknie na ziemię po ściance naczynia. Obok widzimy nagryzione jabłko. Ten symbol i wąż konkretnie zapisały się w naszej kulturze. Mężczyzna w bordowej koszulce, zwrócony w stronę kobiety ma z nią wspólną historię. Może żałuje tego, co jej zrobił, albo do czego ją namówił? Może wpędził w poczucie winy, zniewolił, wykorzystał albo jakoś upodlił? Po wyrazie jego twarzy wnoszę, że jednak żałuje. Oboje są też na jednym z bydgoskich bruków.

Trochę powyżej jest piękna kobieta, ubrana w sukienkę podkreślającą jej walory, jakby szła właśnie do opery, zadbana, młoda i śliczna. Wpatruje się jednak w swoje odbicie w witrynie sklepowej i widzi siebie zupełnie inaczej. Zakompleksiona, nie mogąca zaakceptować siebie, widzi tylko swoje wady, a jej sukienka zamiast balowego szyku to jakiś łachman przypominający tylko tę piękną kreację. Czy to problem anoreksji, czy brak akceptacji siebie?

Na środku pośród całego zamieszania idzie w naszą stronę święty Wincenty. Wspiera lewym ramieniem żołnierza, który sam z ręką w temblaku dźwiga dziecko, całe poranione i porzucone może w wojennej zawierusze. Kim jest ten człowiek w moro? To może każdy z nas, kto kiedykolwiek otworzył serce na drugiego człowieka. To ten, który pomimo swojego zabiegania znalazł czas, żeby pomóc innej zagubionej istocie. To jest taki człowiek, który nie robiąc zamieszania wokół siebie, oddaje swój czas i pieniądze, żeby innym dać większy komfort, niż sam posiada. To on obmywał odleżyny i prowadził do toalety niedołężnego staruszka. O on bronił tę, która była osaczona i przerażona. To on użył swoich zdolności, żeby pisać sprawnie urzędowe adnotacje, by bronić bezbronnego. Niczego w zamian nie oczekiwał. Za to wykrwawiał się po cichu każdego dnia tak, że prawie stracił poczucie siebie i swojego znaczenia. W tym stroju nałożył na siebie zbyt wiele wyzwań, chociaż Pan Bóg stworzył go idealnie bez tego munduru i tych powinności. On niestety w to wątpi. Nie wiem, jak pomóc żołnierzowi, który w środku jest delikatnym wrażliwcem, który dokonał wielu wspaniałych rzeczy, a jakoś ciągle od siebie wymaga, że powinien więcej i lepiej. To go niszczy, ale modlę się, że nie zniszczy do końca. Wierzę w to, bo prowadzi do Wincenty, jest jego silnym wsparciem. Do każdego z nas święty wyciąga rękę i prosi, żeby jednak w największych życiowych perturbacjach zaufać Panu Bogu. Z tyłu ktoś bije półnagiego mężczyznę, dziewczyny z flagą LGBT uciekają w popłochu, zalęknione swoją innością i poczuciem niezrozumienia. Same chciałyby zrozumieć, co się dzieje w ich wnętrzu, ale mogą uciec tylko do cienia. Przez flagę przechodzi światło i to jest nadzieja. Czarnoskóry na dalszym planie też kuli się przed wymierzonym ciosem. Niech ten człowiek uosabia wszystkie rodzaje inności.

Tuż obok widzimy biały posąg bez twarzy. W jednej ręce trzyma symbol dolara, w drugiej koronę – władza i pieniądze. Nic dziwnego, że wokół tego bożka jednoczą się ludzie niczym w chocholim tańcu uwielbienia. Dziś tak bardzo najmniejszy szczebel władzy nęci i kusi, rozbija rodziny i całe społeczności, nie mogłam tego elementu nie wyzłocić. Taki bożek, raz jeszcze to zaznaczę.

Do tej pory akcja rozgrywała się na wzgórzu, blisko nas. Jest to nawiązanie do dzielnicy Wyżyny, która jest mi bliska. Poniżej rysuje się inna perspektywa, jakby w dole. Tu majaczą budynki Bydgoszczy, gdzie centralne miejsce ma Bazylika. Tam obok zbierają się tłumy strajkujących, bo życie stało się krańcowo nieznośne i trzeba zawalczyć o jakikolwiek byt. Po prawej budynki spichrzy bydgoskich, a w tle, w głębi dwa nowoczesne architektonicznie wieżowce mBanku. Ku nam przelewają się wody Brdy, która kołysze delikatnie statek charakterystyczny dla mariny bydgoskiej, tym razem nosi on imię Aurora…(pływający po wodach eksterytorialnych statek organizacji proaborcyjnej Kobiety na falach). Niebo płonie, a panorama szarych kamienic na horyzoncie skąpana jest tu i ówdzie płomieniami. Na niebie są wojskowe samoloty. Wojna u naszych granic, wojna w naszych rodzinach, w naszych myślach.

Ale kto świeci niczym biała nietknięta brudem Hostia? Na środku obrazu namalowałam niewinne dziecko. Jest w szpitalnym stroju i jedną rączką podtrzymuje stojak z kroplówką, a drugą chwyta płaszcz świętego. Dzieciątko ma około pięciu lat i w tej całej zawierusze stoi jakby w ciszy. Ta mała niewinność choruje na nowotwór i naprawdę dużo już wie o cierpieniu. Tylko dotknąwszy go, naprawdę umiemy zgłębić jego istotę. Dziewczynka podnosi wzrok i jako jedyna z całej zbieraniny ludzkich nieszczęść widzi… Jezusa Ukrzyżowanego. To Jego sylwetka delikatnie rysuje się wśród okien i gzymsów zatopionej w mroku kamienicy. Tylko ona patrzy na Tego, któremu włócznią na krzyżu otworzono ranę. Z niej dla całego świata wyszły życiodajne Krew i Woda. Cudowny wypływ łaski, niczym światło z tego jedynego, oświetlonego okna bydgoskiej kamienicy. Jest to to samo światło, co na obrazie Pana Jezusa Miłosiernego. Temu wizerunkowi sam Pan Jezus przyznał nadzwyczajną wagę. „Kto się obmyje w tych promieniach Bożej litości, zazna łaski wieczności, to jest ostatnia deska ratunku dla grzeszników, to Boże miłosierdzie!” (parafrazując cytat z Dzienniczka św. s. Faustyny Kowalskiej). Proszę zauważyć, że linia promieni, jakie wychodzą z przebitego serca Pana Jezusa, po przedłużeniu pokrywa się z refleksem światła na szybie, w której widzi swoje zniekształcone oblicze młoda, piękna kobieta. Myślę, że Pan Bóg bardzo chciał, żebyśmy siebie i innych postrzegali tylko przez pryzmat Jego miłości i to jest takie zadanie dla nas.

Na dole kompozycji pękła ziemia. Tu się wyrywa ściszony krzyk milionów istnień ludzkich, których Aniołowie stróżowie są aż dotąd nieukojeni w bólu. Te wyziewy śmiertelnej plagi snują się niczym toksyczne opary. One nie omijają również tej pary, którą mogę nazwać Adamem i Ewą. Być może to właśnie temat aborcji, dokonanej lub planowanej, tak bardo ich unieszczęśliwił. Adam już prawie podjął decyzję, że żałuje i coś chce zrobić, by naprawić błąd. Już prawie dotyka dłonią gwoździa, którym przebity jest Chrystus, już prawie chce Go uwolnić od tego bólu, ale… jedna decyzja to za mało, trzeba realizacji, choć w małym pierwszym kroku tego procesu. Choć pierwszy grzech kojarzy nam się ze zjedzeniem jabłka, to jednak w Księdze Rodzaju czytamy o „owocu” z drzewa zakazanego, a potem już gdy zgrzeszyli – że Ewa odziała się w liście figowca. Właśnie jego liście postanowiłam wytatuować na przedramieniu mężczyzny. On jest cały pokryty tatuażami. W tym miejscu chciałam pokazać nie jakiś jeden rodzaj stygmatyzacji, ale całe spektrum ludzkiego odrzucenia. Na dłoni przeczytamy napis SIN, z angielskiego – GRZECH. Domyślam się, że on sam nie czuje się ze sobą dobrze, a tego, co zrobił sobie, gdy był młody i nierozgarnięty, teraz już nie potrafi cofnąć.

Kiedyś moje dziecko powiedziało mi: Mamuś, gdyby tylko ludzie przestrzegali tych dziesięciu przykazań, to na świecie nie byłoby żadnej wojny. Myślę, że linoskoczek, który tak dzielnie utrzymuje równowagę nad wzburzoną wodą bydgoskiej Brdy chce pokazać właśnie tę prawdę. Pokochanie Dekalogu daje życiową równowagę.

To są moje myśli przekazane w tej malarskiej formie. Nie potrafię oddać całości dobroczynnych działań misjonarzy z Bydgoszczy i innych zakątków Polski i świata. Oni wcielają w życie charyzmat Wincentego, służenia innym nawet w najpodlejszej biedzie. Chcę im za to bardzo podziękować. Za te godziny z bezdomnymi i szukającymi odpowiedzi, za moje rozgoryczenie ludzkimi nieszczęściami, które w pracowni kumulowały się ze zdwojoną mocą. Dziękuję też mojej rodzinie za podpowiedzi i pozowanie, za ich niewiarygodną cierpliwość do mnie, a moim przyjaciołom za żywą inspirację. Wydarzyło się tylko to, co potrzebne w danym czasie i miejscu, żeby powstało większe dobro. Na początku pracy nad tym obrazem wiedziałam tylko, że miłosierdzie Pana Jezusa jest ponad całym tym ludzkim żalem. Ono rzeczywiście góruje. Gdy już powstał zarys Pana Jezusa, postanowiłam wykorzystać przepiękny wizerunek Ukrzyżowanego z naszego klasztoru w Choczu. Jest to taki mój patriotyczny akcent. Dziękuję ojcom franciszkanom za umożliwienie mi zrobienia dobrej dokumentacji fotograficznej. To jeden z najpiękniejszych krucyfiksów, które Pan Bóg pozwolił mi kontemplować.

Zapraszam wszystkich Państwa do własnej interpretacji tego obrazu. Może znajdziecie w nim siebie. Jeśli tak, to pamiętajcie: święty Wincenty nigdy nie zwątpił w Bożą opatrzność, nawet w strasznym położeniu. Znajdźcie ukojenie w Jego spokojnym spojrzeniu. On ufa i w ufajcie.

 Anna Janowiak-Markiewicz

Logo Fundacji SMS z Nieba

 

Fundacja SMS z Nieba
ul. Bolesława Chrobrego 7
75 - 063 Koszalin

KRS: 0000475218
NIP: 6692520108
REGON: 321424220

kontakt: tutaj